Autor: Jonathan Silvertown
-
Tytuł oryginału: Selfish Genes to Social Beings: A Cooperative History of Life
Tłumaczenie: Dariusz Rossowski
Wydawnictwo: Copernicus Center Press
Data wydania: 2025
ISBN: 978-83-7886-850-7
-
Wydanie: papierowe, e-book
Oprawa: miękka
Format: 140 x 210 mm
Liczba stron: 336
z opisu wydawcyW jaki sposób Czarnobrody utrzymywał dyscyplinę wśród swojej załogi liczącej trzystu marynarzy? Jak to się stało, że żołnierze dwóch wrogich armii spędzili razem Boże Narodzenie? Dlaczego do polowania na bizony potrzebna była aż setka ludzi działających razem niczym dobrze naoliwiony mechanizm?
W obliczu obrazów przemocy, które dominują w mediach, często trudno nam myśleć o ludziach jako o gatunku życzliwym i pomagającym sobie wzajemnie. Jednak Jonathan Silvertown przekonuje, że współpraca stanowi nasz najlepszy sposób na przetrwanie i jest głęboko wpleciona w liczące sobie cztery miliardy lat dzieje życia. To właśnie dzięki niej organizmy stale się rozwijają i szybciej dostosowują do zmieniających się warunków. A człowiek wcale nie należy tu do wyjątków.
Splatając wątki literackie, historyczne i naukowe, Jonathan Silvertown snuje porywającą opowieść o współpracy. Ta napisana z wrażliwością i humorem książka oferuje nader potrzebne antidotum na niesprawiedliwy stereotyp zawziętej i krwiożerczej natury.
Człowiek jest zwierzęciem stadnym, mówi jeden z bon motów; zwraca on – zresztą całkiem słusznie – uwagę na to, że ludzie co do zasady funkcjonują w grupach. Samotność nie jest naszym stanem naturalnym, wręcz przeciwnie. Żyjemy obok siebie, połączeni siatką zależności, nasze istnienie nie jest historią bytów niezależnych. Ludzie żyją razem i współpracują.
Silvertown już na początku podaje ciekawe przykłady. We wrześniu 1985 r. w Meksyku zadrżała ziemia. Trzęsienie ziemi było największym odnotowanym kataklizmem w tamtym rejonie. Szacuje się, że zginęło dziesięć tysięcy osób, choć dokładna liczba nie jest znana. Władze kraju były jak sparaliżowane, dlatego mieszkańcy podjęli się ratowania sąsiadów na własną rękę. W krytycznych pierwszych dniach po trzęsieniu wydobyli spod gruzów cztery tysiące ofiar. Wśród mieszkańców, którzy pospieszyli z pomocą pogrzebanym żywcem w gruzowisku, była grupa młodych ludzi z Tlatelolco – tzw. „złej” dzielnicy, do której wieczorami nikt się nie zapuszczał. I to właśnie oni postawili sobie za punkt honoru wchodzić do budynków, do których nie odważył się wejść nikt inny. Nie mieli wyszkolenia ani sprzętu, ale mieli wolę i siłę, by robić to, co konieczne.
Silvertown opowiada również o tym, jak żołnierze dwóch wrogich armii w czasie Pierwszej Wojny Światowej spędzili razem Boże Narodzenie, wychodząc z okopów, a także jak nasi praprzodkowie w grupie setki osób działali razem, niczym dobrze naoliwiony mechanizm, podczas polowania na bizony. Ale to jedynie wstęp do dalszych rozważań, ponieważ Silvertown twierdzi, że nie tylko ludzie mają tę umiejętność. Zasady życia w gromadach i współpracy są uniwersalne i odnoszą się nie tylko do wspólnego polowania na zwierzęta przez naszych przodków czy pomaganiu sąsiadowi w przeprowadzce. Autor odnajduje ślady systemowej współpracy już u fundamentów istnienia, nawet w najniższych formach życia. Współpraca bywa najlepszym sposobem na przetrwanie i jest ważnym atutem ewolucji. I nie jedynie naszego gatunku: to właśnie dzięki współpracy organizmy wspierają się wzajemnie i dzięki temu rozwijają się i dostosowują do nowych warunków. I to jest niesamowicie ciekawe, a autor potrafi nieraz zaskoczyć.
Jednym z bardziej fascynujących aspektów książki jest odwołanie się autora do dawkinsowskiej teorii „Samolubnego genu”. Silvertown niejako rzuca wyzwanie swemu koledze po fachu i choć nie atakuje tej idei bezpośrednio, próbuje ją jednak zniuansować. Nie twierdzi, że Dawkins jest w błędzie, ale sugeruje, że nie zauważa pewnych istotnych aspektów problemu.
Mam jednak pewien problem z tą książką. Czasami wydaje mi się, że autor nie tyle traci wątek, ile nagle zupełnie go zmienia. Być może jest to spowodowane faktem, że tytuł i opis książki sugeruje nieco inną tematykę. Tytuł Jak współpracujemy nasuwa na myśl przykłady ze świata ludzi i chyba właśnie tego spodziewa się czytelnik. Jeżeli autor używa takiego sformułowania, wydaje się, że ma na myśli głównie gatunek ludzki, być może nawet nie jako całość, ale jego mniejsze grupy, określone społeczności. Autor jednakże traktuje temat bardzo szeroko; czasem odnosiłem wrażenie, jakby miał zbiór notatek i chciał za wszelką cenę zmieścić wszystkie interesujące go tematy i najlepsze anegdoty w jednej książce.
Przyznaję, że chwilami byłem nieco zagubiony, musiałem cofać się o kilka stron, aby zrozumieć, skąd wynikła zmiana tematu. Bynajmniej nie dodaje to przyjemności lekturze — przeciwnie, przez te kilkukrotne nagłe zmiany tematyki traciłem naturalne tempo lektury i byłem zmuszony rozpoczynać ją raz jeszcze, zagłębiając się w treść, aby pojąć, dlaczego skierowano narrację na inne tory. Z tego powodu na temat książki mam bardzo mieszane uczucia.