Baner z okładką książki Dlaczego wierzymy w boga (-ów)

Dlaczego wierzymy w boga (-ów)

Autor: J.Anderson Thomson, Jr. wraz z Clare Aukofer

  • Tytuł i podtytuł: Dlaczego wierzymy w boga (-ów). Krótki przewodnik po nauce o wierze
    Tłumaczenie: Dariusz Jamrozowicz
    Tytuł oryginału: Why We Belive in God(s). A Concise Guide to the Science of Faith
    Seria/cykl wydawniczy: –
    Wydawnictwo:  Błękitna Kropka
    Data wydania: 2013
    Data wydania oryginału: 2011
    ISBN 978-83-933851-1-9
  • Wydanie: papierowe
    Oprawa: twarda
    Liczba stron: 221

Thomson jest czołowym orędownikiem szkoły myślenia zajmującej się kategorią „produktu ubocznego”: sama religia nie musi mieć żadnego znaczenia dla przetrwania – jest to produkt uboczny predyspozycji psychicznych, które takie znaczenie posiadają. z przedmowy Richarda Dawkinsa

Główną myślą, która rozwijała się w głowie podczas czytania tej książki było wciąż objawiające się pytanie: dlaczego książkę na tak fascynujący, błyskotliwy i istotny temat czyta mi się tak nieznośnie mozolnie? Dlaczego ta lektura mnie tak męczy? To czytanie porównałbym do pracy lokomotywy, która chce poustawiać w jakim takim porządku setki wagonów. Tej kolejarskiej pracy towarzyszy nieustanny zgrzyt hamulców, stuk uderzającego się o siebie żelastwa i hałas dobywający się nadmiernie eksploatowanego torowiska. Uffff….

I chyba wiem dlaczego tak się działo. Bo Dlaczego wierzymy... to nie książka, która pokazuje fascynujący świat nauki, rozpala wyobraźnię, pobudza do zadawania kolejnych pytań i szukania odpowiedzi. To książka ideowa (ideologiczna), napisana z gotową tezą i celowana w czytelnika, któremu potrzebnych jest zbiór argumentów, taki zestaw, który pozwoli w kawiarnianej dyskusji udowodnić, że religia to nonsens wynikający z faktu, że nasze neurooprzyrządowanie nie nadąża za zmianami cywilizacyjnymi i dalej zachowuje się jakby trzeba bronić swego stada Homo na sawannie w okolicach Olduvai. I nie myślę w tym momencie o kwestiach dotyczących istnienia Boga (teologia/filozofia), ale o tym czy taka wiara ma jakieś znaczenie (socjologia/psychologia) dla narodów, grup i jednostek. Czy jest użyteczna dla miliardów lub choćby jednej osoby, po to by nie czuć się samotnym, by zniwelować lęk przed niebytem, by mieć jakieś drogowskazy odpowiedniego (wg. danej religii) postępowania? Uważacie, że nie ma, że nie może dać nadziei (często nierealnej, ale jednak), że nie jednoczy ludzi (często wokół poglądów trudnych do zaakceptowania, ale jednak), że… można by wymieniać dalej społeczne odniesienia wiary w nadprzyrodzony świat, które wciąż są na tyle silne, że trudno je uznać tylko za uboczny efekt przystosowania do wrogiego świata natury istniejącego dawno temu? A taki właśnie pogląd lansuje J. Anderson Thomson Jr, autor Dlaczego wierzymy… .

A propos tytułu: z pewnością marketingowo jest on bardzo chwytliwy (na mnie zadziałał), ale bardziej odpowiednim szyldem dla tej  niezbyt obszernej pozycji (170 stron właściwego tekstu w małym formacie – nie wliczam do niego kilkustronicowych podziękowań, chyba dla wszystkich możliwych osób, które choćby znalazły się w pobliżu autora, część z nich pewnie wzięła za to wynagrodzenie, więc czy trzeba ich jeszcze hołubić?) byłoby pytanie: Jakie mechanizmy w umyśle odpowiadają za to, że religia jest możliwa? Tak byłoby w porządku.

Powracając do religii jako efektu ubocznego kiedyś istotnych przystosowań, autor tłumaczy tę zależność na przykład w taki sposób: kiedyś dawno temu na sawannie nasi przodkowie posiedli umiejętność wyobrażania sobie kim są, co myślą, jak mogą się zachować inni ludzie. Taka zdolność pozwalała w miarę dobrze rozpoznać wroga, planować i współpracować oraz… przeżyć. Skutkiem ubocznym działania takiego mechanizmu stały się – przypuszcza Thomson –  fantazje o istocie nadprzyrodzonej, w której “umyśle” można czytać (rozgniewa się a może będzie zadowolona) i która czyta w naszych umysłach. Zgoda, tak mogło być, choć raczej jest to logiczna refleksja (lokująca w kręgu bardzo błyskotliwych, ale zwykle trudnych do naukowego potwierdzenia koncepcji psychologii ewolucyjnej) niż udowodniona empirycznie teoria.

Tylko, co z tego! Równie dobrze możemy wiarę w nadprzyrodzone nazwać systemem adaptacji, przetworzeniem adaptacji, złożoną adaptacją. To słowa. A Thomson jednak upiera się, że wiara to skutek uboczny pierwotnych przystosowań, jakby samo określenie religii takim mianem miało ją… ośmieszyć, pokazać jej społeczną nieprzydatność, jej trywialność. Nawet jeśli z punktu widzenia nauk przyrodniczych np. opowieść o stworzeniu świata boskim gestem jest bajkową fikcją, to jeśli ta opowieść kiedyś potrafiła dać siłę jakimś ludziom by zwyciężyć, to, w rozumieniu choćby Richarda Dawkinsa (który patronuje książce), dała ona równocześnie jednym genom kolejne szanse replikacji – czyli była może nie tylko biologicznym, ale i kulturowym przystosowaniem do trwania.

Koncentrując się na ludzkiej skłonności do wiary w nadprzyrodzone Thomson podaje różnorodne psychologiczne argumenty, które nie zawsze są przekonujące. Twierdzi, np. że nasze ukształtowane w dzieciństwie relacje z autorytetami będą powielane w życiu dorosłym. Odnosi to twierdzenie także do kontaktów z istotami boskimi. To zbyt duże uogólnienie, czy zawsze ktoś kto miał surowego ojca, będzie szukał takiego samego partnera? I czy to znaczy, że jeśli wyniósł z kontaktów z ojcem przykre doświadczenia, takich samych spodziewa się także w relacji z Bogiem-ojcem? Tego rodzaju powierzchownie potraktowane argumenty mamy też przy okazji dywagacji o genetycznym (jak uważa autor), a nie kulturowym zakodowaniu wiary w siły nadprzyrodzone i znaczeniu przerażających i bolesnych rytuałów inicjacyjnych, które powodują uwalnianie jakichś substancji neurochemicznych, co wzmacnia plemię i wiarę w Boga. Dziwnie to brzmi w kontekście milionów obecnie wierzących, którzy jak sądzę nie doświadczyli fizycznego bólu podczas któregoś z sakramentów? Ale może na marginesie daje ciekawą podpowiedź polskiemu episkopatowi: uczyńmy np. bierzmowanie bolesnym rytuałem (chodzenie po rozżarzonym węglu?), a młodzież mocniej zjednoczy się z kościołem.

Zawiodłem się na Dlaczego wierzymy… , w której chciałem widzieć dobrą pozycję popularnonaukową; taką, w której fakty naukowe dyskutują ze sobą, w której pokazane są różne stanowiska, różne możliwe wyjaśnienia, ścierające się propozycje. Tak nie jest i wpływa to też na moje poczucie bycia ignorowanym przez  J. Andersona Thomsona Jr. Dlaczego wierzymy... to nie książka popularnonaukowa, to publikacja światopoglądowa i dlatego uchylę się od przyznania jej jakiejkolwiek oceny.

Kategorie wiekowe: ,
Wydawnictwo:
Format:

Author

Socjolog. Odpowiedzialny za promocję nauki na UJ. Redaktor i współautor wydawnictw: Promosaurus. Poradnik promocji nauki, Futuronauta – najlepsze teksty futurystyczno-naukowe oraz Projektor Jagielloński. Co badają naukowcy na UJ? Inicjator i organizator przedsięwzięć promujących naukę i popularyzujących wiedzę m.in Szkoła Promocji Nauki, Forum Nowej Nauki, Cafe Nauka. Ze "spraw naukowych" szczególnie pasjonują go: ewolucja, historia starożytności oraz konsumpcjonizm.

2 comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content