Baner z okładką książki Zew włóczęgi. Opowieści wędrowne

Zew włóczęgi. Opowieści wędrowne

Autor: Rebecca Solnit

  • Tłumaczenie: Anna Dzierzgowska, Sławomir Królak
    Tytuł oryginału: Wanderlust: A History of Walking
    Wydawnictwo: Karakter
    Data wydania: 2018
    ISBN:978-83-65271-87-7
  • Wydanie: papierowe
    Oprawa: twarda z obwolutą
    Liczba stron: 432

Spacer, przechadzka, marsz, pielgrzymka, wędrówka, włóczęga – to tylko niektóre z form pieszego obcowania z miastem i z naturą. Kto i dlaczego miał do nich prawo, a komu tego prawa odmawiano? Rebecca Solnit przekonuje, że przemierzanie przestrzeni rzadko bywa niewinne, często ma charakter aktu estetycznego, filozoficznego lub politycznego. Przyglądając się historii wędrowania oraz współistnieniu chodzenia i myślenia, autorka opowiada o dziejach zachodniej kultury, a jej opowieść swobodnie meandruje od perypatetyków do Rousseau, od Baudelaire’a do marszy antyglobalistów i ekologów.

Gdy przechadzamy się ścieżkami przemierzonymi kiedyś przez naszych przodków bądź staramy się wskrzesić jakieś wydarzenie z dawnych dziejów a nawet z naszego własnego życia, próbując prześledzić na powrót jego szlak, przeszłość łączy się z teraźniejszością. A każda przechadzka pokonuje przestrzeń niczym wątek biegnący w tkaninie, splatając z sobą kolejne, póki nie utworzą ciągłego przeżycia – w przeciwieństwie do podróży samolotem, a nawet samochodem czy pociągiem, która rozczłonkowuje czas i przestrzeń. Ciągłość jest właśnie jedną z tych rzeczy, które, jak mi się zdaje, utraciliśmy w epoce przemysłowej, ale wciąż możemy starać się ją odzyskać, co niektórym się udaje. Pola i ulice czekają na nas.

z opisu wydawcy

 

Przedłużająca się i coraz bardziej dla wszystkich uciążliwa detencja wywołuje w wielu z nas „zew włóczęgi”. Już w wieku XVIII Jean Jacques Rousseau wyznał: „Chodzenie ma w sobie coś, co pobudza i ożywia mą myśl; nie jestem prawie zdolny myśleć, kiedy siedzę w miejscu, trzeba by ciało było w ruchu, aby pobudzić mój umysł”. W tym samym wieku z „pomocą” Johna Thelwalla rodzi się mit chodzących filozofów – „The peripatetic”. Zaproponujmy dziś zatem czytelnikom Mądrych Książek pracę o wędrowaniu – można powiedzieć, że znajdziemy w niej wszystko o przemieszczaniu się w sensie dosłownym i przenośnym.

Dla polskiego czytelnika z pewnością zaskakujące będzie poznanie początków anglosaskiej turystyki i w ogóle swobodnego chodzenia. W roku 1782 angielski pastor Karl Moritz wybrał się w pieszą wędrówkę przez swój kraj. Czy damy łatwo wiarę, że wzbudził tym podobno powszechną niechęć? Najbardziej przychylne reakcje, z którymi się spotkał to nachalne propozycje podwiezienia. Zaskakująca historia w kontekście naszych wyobrażeń o wolności osobistej w tzw. „zachodnich demokracjach”. Takie właśnie były jednak początki turystyki i organizacji turystycznych w Europie. Oczywiście ściśle zależały one nie tylko od jakości dróg (dziś gdzieniegdzie nie jest przecież lepiej), ale też bezpieczeństwa na nich (na które dziś w miejsce zbójców wpływają samochody), „świętej własności prywatnej” (vide kraje anglosaskie) i ma się rozumieć początkowo ogromnych kosztów.

Solnit osadza wątki rozwoju turystyki w bogatszym kobiercu tematów. Pisze mianowicie także o spacerach, a zatem ogrodach i ich historii. Swoją drogą porwani zapewne potoczystością narracji i duchem epoki (XIX wiek) tłumacze raczą nas takimi archaizmami jak „promenowanie”. Ten duch epoki objawia się zresztą na kartach książki twórczością Williama Wordswortha, który urodził się „wraz” z turystyką, a swoją wrażliwość kształtował ponoć nieustannym kontaktem z przyrodą i podróżą nadając im nową jakość.

Im dalej w tekst, tym robi się ciekawiej. Nieustannie poszerzamy „pole widzenia”, dowiadując się choćby jak i dlaczego powstawały pierwsze przewodniki krajoznawcze, czy poznając historię wybranych miejsc pielgrzymkowych. Zaskakująco ciekawy, rzeczowy i informatywny jest rozdział o wspinaniu, górołażeniu i eksploracji gór. W świetle historii himalaizmu wiele mówi fragment o uświęcaniu dokonań sportowych w górach przez „człowieka zachodu”. Obnaża on pychę tego zjawiska. W tym właśnie rozdziale Autorka pokazuje genezę naszego indywidualistycznego, a w gruncie rzeczy egoistycznego podejścia do gór i chodzenia po nich, czy jak to nazywamy „zdobywania ich”. Chodzi o nasze ego, naszą sławę, nasze wzbogacenie się, nasz mit, a nie prawdę gór.

Znajdą w tekście swoje miejsce również miejskie legendy, których historia łączona jest z paryską, XIX-wieczną modą flâneur spacerujących po ulicach z żółwiami, aby celebrować nieśpieszność przemieszczania się. Może to jest i dziś jakiś pomysł na zatrzymanie się w naszym „dzikim pędzie”? Znakomicie też sprowadzają do właściwych proporcji nasze, być może romantyczne, wyobrażenia o wspaniałych czasach Londynu czy Paryża, trzeźwe uwagi na przykład o stanie higieny, czy braku bruków w XIX-wiecznych miastach. Orientujemy się jak łatwo zapominamy o pewnych sprawach nad innymi przechodząc do porządku dziennego, albo jak bardzo staramy się ich nie widzieć. Popatrzmy dookoła i doceńmy, o ile wspanialsze i przyjaźniejsze są nasze miasta dziś niż były jeszcze niedawno temu. Piszę to z całą świadomością powszechnego malkontenctwa, jak to strasznie się żyje we współczesnym mieście. Oczywiście podobnie jak Solnit nie twierdzę, że nie ma zjawisk negatywnych, ale mamy przecież na nie wpływ. „Tylko obywatele oswojeni ze swoim miastem […] mogą się zbuntować. […] jeśli niszczy się przestrzeń publiczną, ostatecznie niszczy się także lud: jednostka przestaje być obywatelem zdolnym doświadczać wspólnoty i działać wspólnie z innymi obywatelami” (s. 324).

Warto może pamiętać, że początki wyjścia poza swoją „zagrodę” wiązały się z jakże naturalnymi dla człowieka strachem i ciekawością. Warto zobaczyć jak twórcy w rodzaju wspomnianego Rousseau generowali tęsknoty do niewinności na łonie natury („myth of the noble savage”), przeświadczenie o możliwości powrotu do Edenu (spójrzmy na współczesne foldery wymarzonych wczasów) i poznania prawdziwego siebie, a zaczniemy rozumieć, jak rodziła się turystyka. Być może niewiele osób wie, że jej geneza wiązała się w ogóle z rewolucją w obszarze wolności jednostek i trudną walką o tę wolność. „Historia chodzenia, zarówno miejskiego, jak i wiejskiego, jest historią wolności, a zarazem historią definiowania tego, co sprawia przyjemność” pisze na stronie 264 Autorka – brzmi znajomo w roku 2021?

Solnit bardzo dobrze pokazuje narodziny takich ruchów jak Naturfreunde, powstawanie organizacji niearystokratycznych i ich zmagania o dostęp do turystyki górskiej czy krajoznawczej dla zwykłych ludzi. Po 150 latach niemal wszyscy o tym już zapomnieli. W tej perspektywie historii społeczno-gospodarczej zaczynamy także rozumieć różnice pomiędzy poszczególnymi państwami i kontynentami w intensywności rozwoju turystyki zorganizowanej i indywidualnej. Rozdział 14 znakomicie, prosto i bez ideologicznego zadęcia pokazuje jaka jest historia traktowania kobiety w przestrzeni publicznej, na spacerze, w podróży. Wolność poruszania się, choćby w swoim własnym mieście wcale nie była i nie jest taka oczywista. To kolejna część, którą warto przeczytać, aby docenić, czego zapewne na co dzień zupełnie nie dostrzegamy i niestety chyba nie doceniamy – dramatycznie nie doceniamy.

Dobrze się to wszystko czyta, co z pewnością jest również zaletą przekładu. Autorka pisze prosto, choć nie ucieka od filozofii, antropologii i historycznych meandrów. Skręcamy w boczne uliczki, w wąskie pasaże, zapuszczamy się na bezdroża, podążając za literatami, filozofami, humanistami poszukującymi nieustannie natchnienia, siebie, prawdy. Warto też może pamiętać (szczególnie dziś), że „widok jest piękny z daleka”. Nędza rzeczywistości i piękno miejsca, gdzie żyjemy, mogą współistnieć. Po tej lekturze nie sposób nie przyznać, że podróżujemy głównie z sobą samym i w czasie każdej podróży odkrywamy samego siebie – warto się nie zawieść.

Książka zawiera, w moim przekonaniu, także fragmenty słabsze, mniej ciekawe, bardziej miałkie i nijakie. Pisząc o wszystkim, co związane jest z ruszaniem nogami, Autorka relacjonuje nam bowiem (raczej niezbyt porywająco) współczesne poglądy ewolucyjne na temat pojawienia się chodu dwunożnego, czy zagłębia się w fizjologię ludzkiej motoryki. Te paleoantropologiczne treści, podsumowujące wspomniane dyskusje naukowe rozwijają się w stronę gadułek o rodzinie, monogamii… Nie mam do nich zupełnie przekonania, choć dla czytelnika nieobznajomionego z literaturą archeologiczną i paleoantropologiczną mogą one mieć pewną atrakcyjność.

Książka nie ma ilustracji, ale wydana jest bardzo przyjemnie i starannie. Ciekawym zabiegiem jest kilka różniących się barwami obwolut, które zaproponował wydawca. Są w tekście nieliczne potknięcia (trudno mimo wszystko uznać, żeby góra Synaj była położona „w głębi egipskiej pustyni”, s. 209), ale nie wpływają one na bardzo pozytywne ogólne wrażenie.

Kategorie wiekowe: ,
Wydawnictwo:
Format:

Author

archeolog latynoamerykanista, geolog, alpinista

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content