Emo Sapiens

Autor: Rafał Ohme

  • Wydawnictwo: Bukowy Las
    Data wydania: 2017
    ISBN: 9788380740952
  • Wydanie:  papierowe
    Liczba stron: 317
„Pokażę ci, jak połączyć siłę rozumu z potęgą emocji. Przeczytaj i zobacz, ile wspaniałości jest w twojej głowie. Zachwyć się sobą!”od autora

Gdybym miała stworzyć poradnik na temat tego, jak pisać kiepskie książki popularnonaukowe, napisałabym w nim w pierwszym rozdziale, że pozycja taka powinna traktować czytelnika jak idiotę. W drugiej kolejności z całą pewnością zwróciłabym uwagę na fatalny język – to kategoria niezwykle pojemna, w której znaleźć może się tak język przeintelektualizowany, jak i język osoby błędnie przekonanej o tym, że jest zabawna. Oczywiście w poradniku tym nie mogłoby zabraknąć rad na temat tego, ile bzdur, a przynajmniej nadmiernych uproszczeń należy w niej zamieścić, aby wciąż książka miała szansę na wydanie. W każdym razie przez wydawnictwo nie parające się książkami z kategorii magii i czarodziejstwa. Pewnie pod koniec zasugerowałabym jeszcze fatalne ilustracje i użycie czcionki comic sans – doskonałe ukoronowanie dzieła.

Nie napiszę jednak takiego poradnika, bo nie jest on nikomu do niczego potrzebny. Wystarczy bowiem przeczytać książkę „Emo Sapiens” Rafała Ohme, aby wszystko to zobaczyć na własne oczy.

„Emo Sapiens” to w założeniu autora książka, która ma przywrócić problemowi emocji i ich roli w naszym życiu należne mu miejsce w dyskursie psychologicznym. Założenie ze wszech miar słuszne, choć z datą ważności mocno już przeterminowaną. Emocje wysoką pozycję wśród badawczych zainteresowań psychologów zajmują już od bodaj trzech dekad lat i twierdzenie, że jest inaczej to mijanie się z rzeczywistością. Bo o emocjach piszą nie tylko naukowcy, ale także popularyzatorzy, którzy nierzadko biorą na siebie ciężar niesienia pomocy poprzez mniej lub bardziej trafne porady na temat tego, jak z emocji umiejętnie korzystać.

Rafał Ohme swoim „Emo sapiens” nie wynalazł więc ponownie prochu, choć czytając tę pozycję można odnieść (subiektywne) wrażenie, że jest święcie o tym przekonany. Bez wątpienia gorąco zainteresowany tematem, prowadzi mocno – nomen omen – emocjonalną narrację, w której udowadnia tezę, nie dając czytelnikowi za wiele miejsca na wątpliwości. Trudno to może nazwać grzechem śmiertelnym, wszakże nauka, nawet w swoim lichym wydaniu, sprowadza się do przekonywania innych, że ma się rację. To czego jednak w książce Ohme brakuje to dawka naukowego zdrowego dystansu, bez którego „Emo Sapiens” niebezpiecznie zbliża się poziomem do kolejnego taniego poradnika z cyklu „jak żyć”. I gdyby te porady ograniczyły się tylko do ostatniej części, gdzie zamieszczono ni mniej ni więcej a „Dekalog Emo Sapiens”, być może dałoby się je zaakceptować. Niestety Ohme rozrzuca je to tu, to tam, jak gdybym bał się, że część czytelników do tego zwieńczenia książki już nie będzie w stanie dotrzeć i zabezpiecza się na wszelki wypadek tymi licznymi wtrąceniami. Jeśli tak było, miał rację – sama zakończyłam lekturę nie dowiadując się jak brzmią owe przykazania. Wybaczcie, ale naprawdę nie miałam już na to siły.

Jednak to, że czytając „Emo Sapens” cierpiałam mentalnie, nie wynika wcale z tej nadmiernie nasyconej afektem narracji oraz garści pobożnych życzeń poukrywanych w treści – można by to autorowi zapewne wybaczyć. Czego jednak nie zapomnę to przyjętego założenia, iż po jego książkę sięgną osoby o niezwykle wąskich horyzontach. Bo jak inaczej rozumieć fakt, że uznał on za słuszne dodawanie przypisów wyjaśniających tak ważkie kwestie jak to, czym jest film Martix, że Purple Rain to hit Prince’a, Thriller zaś Michaela Jacksona, kim są Lionel Messi i Cristiano Ronaldo, a w końcu i to kim był Forrest Gump. Film o tym ostatnim został zresztą nazwany „amerykańską tragikomedią”, co oddaje sens postaci stworzonej przez Winstona Grooma (Ohme zdaje się nie wiedział o tym, że film Roberta Zemeckisa jest ekranizacją powieści) mniej więcej tak, jak stwierdzenie, iż artystyczne wizje Davida Bowie’go „porywały fanów i inspirowały muzyków”. To nagromadzenie przypisów to intelektualne horror vacui, które irytuje bardziej nawet od drętwych porównań, które może raz czy dwa razy byłyby ciekawym zabiegiem stylistycznym, przy „nastym” zaczynają złościć, przy „dziestym” zaś doprowadzają do białej gorączki. Czyż doprawdy cała chronologia badań nad emocjami musi zostać zestawiona z wydarzeniami popkultury?

Do tej samej kategorii językowych manieryzmów zaliczyłabym także przekonywanie czytelnika do tego, że jest się osobą niezwykle żartobliwą, o lotnym i zawadiackim poczuciu humor. Te wymuszone żarciki w wykonaniu Ohme są jednak tak suche, że wypowiadanie ich na głos spowodowałoby samozapłon. Zapisane wydają się być jeszcze gorsze – oznacza to bowiem, że tak autor, jak i jego redaktor nie zorientowali się jak trudno je przełknąć i jak bardzo psują one odbiór książki. W tym kontekście najzabawniejsza wydaje się notka od wydawcy na tylnej okładce, która reklamuje „Emo Sapens” jako „przełomową książkę o emocjach, napisaną lekko i dowcipnie”. Ha ha ha.

Wytykanie irytującego stylu oraz nadętego poradnictwa można uznać za złośliwą czepliwość z mojej strony. Z mniejszym lekceważeniem uważny czytelnik podejdzie jednak do poważnych uproszczeń w dyskusji nad problemami zasadniczymi. I jeśli nawet można przyjąć, że na pełne wyjaśnienie pewnych kwestii nie ma miejsca w tej akurat pozycji – choć znalazło się na wyjaśnienie tego, skąd wziął się przesąd dotyczący piątku 13 (oczywiście w kolejnym idiotycznym przypisie, który jeszcze do tego jest błędnie numerowany!) – trudno zaakceptować fakt, iż tak ważne problemy, jak choćby kwestia umysł-ciało czy też umysł-mózg zostaje ograniczona do metafory komputerowej, zaś umysł zostaje określony jako „konsekwencja elektrochemicznej aktywności mózgu”. Żaden szanujący się specjalista z zakresu neuronauki, poza może skrajnymi redukcjonistami, nie odważyłby się tak jednoznacznie sprowadzić problemu umysłu do neurotransmisji w obrębie mózgu. Swoją drogą nazwanie umysłu „hologramem” przy jednoczesnym podkreślaniu roli emocji w zdrowym, adaptacyjnym życiu jednostki, ma znamiona naukowej schizofrenii. Przyjęcie bowiem, że coś tak zasadniczego, jak nasze indywidualne poczucie istnienia oraz naszej tożsamości można sprowadzić do produktu przekaźnictwa synaptycznego, zachowując logikę wywodu każe bowiem wszelkie stany afektywne uznać za konsekwencje fizjologicznego pobudzenia. A to oznaczałoby, że książka „Emo Sapiens” jest kompletnie niepotrzebna. Och i jeszcze ta śmieszna drobnostka, czyli nazwanie Finów „potomkami Wikingów”.

Nie mniej drażniące uproszczenia Ohme stosuje opisując kwestię słynnej podświadomości, co zresztą wprost wynika z osobliwej narracji na temat Zygmunta Freuda. W podrozdziale poświęconym przyrodniczemu dziedzictwu ludzkiej natury, o twórcy psychoanalizy autor pisze tak, iż wynika z tego, że tezy Freuda są obecnie przyjmowane przez środowisko naukowe. Z całym szacunkiem do tego wyjątkowego myśliciela, który zmienił sposób patrzenia na ludzką psychikę, niewiele jego teorii przeszło próbę czasu – począwszy od kwestii rozwoju psychoseksualnego, na strukturze osobowości skończywszy. Sam fakt, iż współczesna nauka wróciła do problemu nieświadomości, opisując procesy mózgowe pozostające poza kontrolą jednostki, nie oznacza, jak twierdził Freud, że to nasza podświadomość, stanowiąca jakąś mityczną granicą między tym co jawne a tym co utajone, kieruje naszym życiem.

I gdyby tego było mało, w „Emo sapiens” znaleźć można także masę przedziwnych teoryjek o nieznanej proweniencji (w treści nie uświadczysz bowiem przypisów!) jak choćby dotycząca procesu tępienia zmysłów przez demonizowane nowoczesne technologie oraz mniej lub bardziej istotnych nieścisłości. Jak na przykład w datowaniu pojawienia się mutacji FOXP2, genu odpowiedzialnego za rozwój mowę, który wg Ohme w swojej współczesnej formie miał pojawić się 200 tysięcy lat temu, jak jednak uważają na ogół badacze, najpóźniej istniał już 400 tysięcy lat temu, a bardzo możliwe, że dużo, dużo wcześniej. Poza homo sapiens odkryto go bowiem także u denisowian i neandertalczyków. Niezręcznie Ohme poradził sobie także z opisem engramu, czyli śladu pamięciowego – czytając go odnieść można wrażenie, że jest on rzeczywistym,biologicznym bytem, nie zaś tym czym w istocie – teorią na temat zapisywania wspomnień w formie biochemicznej, która nadal nie została potwierdzona przekonującymi dowodami empirycznymi.

Mając na uwadze powyższe, szkoda już miejsca na to, aby w ogóle wspominać szkaradne rysunki „zdobiące” książkę, a w tym komiksy, równie zresztą zabawne jak żarty autora. Czy nieznośne używanie czcionki comic sans, gdzie tylko się da. „Emo sapiens” to książka, która wydaje się parodią pozycji popularnonaukowej i mimo tego, że prezentuje zagadnienia interesujące i laikom jest w stanie przybliżyć pewne zasadnicze problemy psychologii emocji, jest doprawdy nie łatwa do przełknięcia. Jeśli więc nie planujecie w najbliższym czasie masochistycznych przedsięwzięć, podczas których wykrwawiacie własne oczy oraz ścieracie zęby zgrzytając podczas czytania treści napisanej w sposób skrajnie zmanierowany, nie sięgajcie po „Emo sapiens”. A jeśli naprawdę interesują was emocje to zdecydujcie się na pozycje wybitnych znawców tematu, jak choćby „Emocje ujawnione” Paula Ekmana czy nawet prawdziwie mądre książki, a w tym świetną „Naturę emocji”, która jest przeglądem wiodących teorii na temat psychologii emocji. Pozycja Rafała Ohme to bowiem chaotyczna wycieczka po mało uporządkowanej treści, którą choć trudno uznać za książkę bardzo szkodliwą, fałszywą czy całkowicie pozbawioną sensu, jest bez wątpienia lekturą słabą. Bardzo, bardzo słabą…

Wydawnictwo:
Format:

Author

Psycholog prosto z pieca, archeolog tylko na papierze. Oficjalnie doktorantka nauk społecznych na UJ, prywatnie zaś miłośniczka kryminalistyki i kryminologii oraz chuligan kognitywistyki i bojówkarz neuronauki. W psychologii nade wszystko cenię sobie dowody. W nauce zaś mądre pytania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content