Baner z okładką książki Człowiek i Wszechświat

Człowiek i Wszechświat

Autor: Brian Cox, Andrew Cohen

  • Tłumaczenie: Łukasz Lamża
    Tytuł oryginału: Human Universe
    Wydawnictwo: Copernicus Center Press
    Data wydania: 2016
    ISBN 978-83-7886-214-7; 978-83-7886-215-4 (ebook)
  • Wydanie: papierowe, ebook
    Oprawa: twarda
    Liczba stron: 376
W tej książce, powstałej jako kontynuacja uznanej serii dokumentalnej BBC, profesor Brian Cox pokazuje nam Kosmos, którego jeszcze nie widzieliśmy – jako miejsce pełne przedziwnych i potężnych zjawisk
przyrodniczych.

„Sunday Express”

Dzięki romantycznemu, poetyckiemu podejściu do astrofizyki czytanie tej książki nie przywodzi na myśl uczestniczenia w szkolnym wykładzie, a raczej słuchanie opowieści. I to naprawdę dobrej opowieści.

„The Guardian”z opisu wydawcy

Briana Coxa poznałem oglądając dokumentalny serial Cuda Układu Słonecznego (ang. Wonders of the Solar System) wyemitowany po raz pierwszy w 2010 roku. Zachwycił mnie dziecięcy entuzjazm, który wylewał się wręcz ze szklanego ekranu. Sposób narracji i zachowania się przed kamerą perfekcyjnie uosabiały zdanie, które kiedyś usłyszałem (ale autorstwa którego nie jestem już sobie w stanie przypomnieć): aby dobrze popularyzować jakąś dziedzinę wiedzy, trzeba przede wszystkim być w stanie oddać swoją dla niej pasję. Brianowi Coxowi bez wątpienia się to udawało. Nic więc dziwnego, że od czasu Cudów Układu Słonecznego stał się on twarzą kilku już seriali dokumentalnych ze stajni BBC aż po Human Universe z 2014 roku. Również w nim Brian Cox emanował pozytywną energią, chociaż trudno nie uznać za przekroczenie granic śmieszności sceny, w której udawał on, że odczytuje „na żywo” fragment tekstu starogreckiego… Niemniej jednak ucieszyłem się, gdy dotarły do mnie wieści, że na podstawie tego serialu powstanie również książka, współtworzona przez Andrew Cohena, dyrektora działu naukowego BBC. I tak, dzięki wysiłkom CCPress, w 2016 roku do rąk rodzimego czytelnika trafił polski przekład autorstwa Łukasza Lamży zatytułowany Człowiek i Wszechświat.

Książka podobnie jak serial, podzielona została na pięć rozdziałów poprzedzonych króciutkim, jednostronicowym wprowadzeniem. Pierwszy z nich, opatrzony tytułem Gdzie jesteśmy?, opowiada głównie o naszej obecnej wiedzy o Wszechświecie i o tym, jak do niej doszliśmy. Zaczynając od Ziemi zgodnie z historią poznajemy w nim Układ Słoneczny, by następnie odkryć Drogę Mleczną i cały Wszechświat. Drugi rozdział, Czy jesteśmy sami? dotyka jednego z najbardziej fascynujących pytań naukowych, jakie możemy sobie wyobrazić. Dowiadujemy się w nim m.in. czym jest równanie Drake’a czy strefa Złotowłosej oraz naszej wiedzy dotyczącej odkrytych do tej pory egzoplanet. Rozdział trzeci, który zatytułowano Kim jesteśmy?, funduje nam wycieczkę w przeszłość. Dzięki niej prześledzić możemy ewolucyjną przeszłość naszego gatunku. Rozdział czwarty, Dlaczego tu jesteśmy?, z jednej strony cofa nas jeszcze dalej, omawiając krótko problem samego powstania życia na Ziemi, z drugiej zaś daje nam lekcję Modelu Standardowego, dzięki której poznajemy zoo cząstek elementarnych. Rozdział piąty, Jaka czeka nas przyszłość? pokrótce traktuje o tym, co stanie się w przyszłości lub co może stać się z naszą planetą. Na pierwszy rzut oka podział taki może dziwić i wydawać się nieco chaotyczny. Chaos ten niknie, co prawda, w czasie lektury, ale przyznać trzeba, że momentami wychodzi jeszcze na jaw. Czasem drażnić może też nico nazbyt egzaltowany język, ale wówczas przypomnieć sobie należy słowa ze wstępu o tym, że książka jest listem miłosnym do ludzkości.

Człowiek i Wszechświat napisana jest przystępnym językiem, który nie powinien nikogo przerazić czy zniechęcić do lektury. Jest jednak kilka miejsc, w których zastanawiamy się, co autorzy mieli na myśli, jak choćby w przypadku wyrażenia „od kilkuset lat mamy dostęp do współczesnej technologii”. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uważa przecież, że od kilkuset lat mamy dostęp do internetu czy telewizji – współczesnych przecież technologii.

Sam przekład jest wolny od błędów merytorycznych, choć brakuje mu szlifu językowego. Zdarzają się zdania, które pięknie brzmią po angielsku, ale w naszej ojczystej mowie niepotrzebnie oddane zostały zbyt blisko oryginału. Dziwnie brzmi też fragment przemówienia, tzw. Moon Speech, prezydenta J.F. Kennedyego, który w polskim przekładzie opisuje „rakietę o wysokości 100 m, obiektu boiska do piłki nożnej”. Po pierwsze, brakuje tu słowa długość, które obecne jest w oryginale. Po drugie, prezydent nie miał na myśli boiska do piłki nożnej, ale do footballu amerykańskiego. Niewykluczone, że tłumacz działał tu świadomie. Wszak wymiary obu boisk są podobne, a polski czytelnik zdecydowanie lepiej zna te piłkarskie, więc taki przekład lepiej działa na wyobraźnie. Jednocześnie jednak odziera on przemówienie prezydenta USA z kontekstu. Miało ono bowiem miejsce na Rice Stadium, uniwersyteckim stadionie footballowym w Houston, a porównanie użyte przez JFK też miało skuteczniej uzmysłowić słuchaczom, o czym mówił. Moim zdaniem, w tym miejscu książki przydatny byłby przypis tłumacza, wyjaśniający tę kwestię.

Niby edytorsko książce nie można zarzucić zbyt wiele, ale błędy, które się pojawiają drażnią i są raczej niecodzienne. Szczególnie wyróżnia się tu strona 26. Śmiało nazwać ją można koszmarem edytora. Nie wiem czy jakiś złośliwy skrzat ukrył tę stronę przed wzrokiem korektora czy też działał już po korekcie, ale nagromadzenie błędów byłoby wstydliwe dla gimnazjalisty, nie mówiąc o poważnym wydawnictwie. Tu brak kropki, tam przecinka, tu literówka… Najbardziej jednak uderzyła mnie odmiana Tycha Brahe. Polonistą nie jestem, ale wydaje mi się, że polskiemu wydawcy chodziło raczej o Tychona Brahego lub Tychona Brahe (niech mnie ktoś poprawi, jeśli się mylę). Wstydliwe nagromadzenie literówek ma też miejsce na stronie 186 przy przedstawieniu naszego drzewa rodowego. Pojawiają się na nim takie nieznane nauce gatunki jak Orrorin tugensis (zamiast Orrorin tugenensis) oraz Ardioithecus (zamiast Ardipithecus). Niezbyt dobrze wygląda też zdanie, które pojawia się na stronie 304, gdzie opisany jest upadek asteroidy, która spowodowała wyginięcie „wszystkich dinozaurów oprócz potomków ptaków [podkreślenie moje]”1.

Na początku recenzji wspomniałem już, że w telewizyjnej wersji Człowieka i Wszechświata, rozbawiło mnie, gdy Brian Cox udawał, że odcyfrowuje starogrecki tekst. Jako archeolog nie mogę przejść obojętnie wobec kwestii związanych z tą dziedziną wiedzy, które również pojawiają się w książce. Najbardziej uderzający jest tu podrozdział Rolnictwo: podstawa cywilizacji, gdzie autorzy nagle przechodzą od neolityzacji (a więc „wynalezienia” rolnictwa i hodowli oraz ich rozprzestrzenienia się) do cywilizacji nabatejskiej. Nabatejczycy byli semickim ludem, który zamieszkiwał tereny południowego Izraela i Jordanii… kilka dobrych tysięcy lat po pierwszych rolnikach. Czy po drodze nie działo się nic ważnego? Co z tymi wszystkimi cywilizacjami i państwami, które rozwijały się i upadały w międzyczasie? Jasne, że Petra – stolica ich cywilizacji – to perła starożytnej inżynierii. Moim zdaniem nie usprawiedliwia to jednak faktu, że autor tyle uwagi poświęca właśnie jej. Jeszcze dziwniejsze jest na powołanie się na Nabatejczyków i pochodzących z ok. 500 r. n.e. nabatejskich zwojów w kontekście genezy pisma. Wszystko to sprawia to wrażenie, jakby było tak tylko dlatego, że Brian Cox chciał… odwiedzić Petrę (czemu akurat trudno się dziwić). Oprócz tego znaleźć tu można kilka błędów merytorycznych. Autorzy tłumaczą np. nazwę najbardziej znanej budowli nabatejskiej, arabskiego al-Chazna jako Skarbiec Faraona, podczas gdy to po prostu skarbiec (chyba, że doda się al Firaun). Niby drobnostka, ale jeśli jest się precyzyjnym w sprawach dotyczących fizyki i astronomii, to przydałaby się podobna dbałość w przypadku archeologii i historii. Według autorów Stare Państwo egipskie powstało ok. 2600 p.n.e. (s. 222). W tym czasie zbudowano co prawda najbardziej imponujące piramidy w Gizie, ale jednak samo państwo liczy sobie ok. pół tysiąclecia więcej.

W książce mogą też dziwić przejawy braku konsekwencji. Po pierwsze, przy wspomnieniu gwiazd raz podane są również polskie nazwy, a raz nie. Po drugie, mimo że autorzy Człowieka i Wszechświata wytrwale pozostają przy określaniu naszego gatunku jako Homo sapiens, na stronie 189 nagle pojawia się przypis tłumacza, w którym użyta zostaje forma Homo sapiens sapiens. Pewnie większość czytelników nawet nie zwróci na to uwagi, ale trudno pozostać tu obojętnym. Kwestia jest fascynująca i skomplikowana a w świecie nauki brak jest konsensusu, czy jesteśmy odrębnym gatunkiem (Homo sapiens) czy jedynie podgatunkiem (Homo sapiens sapiens). Podobnie jest np. w przypadku Neandertalczyka, który określany jest mianem Homo neanderthalensis bądź Homo sapiens neanderthalensis w zależności od tego czy autor lub autorzy uważają, że jest on odrębnym gatunkiem czy podgatunkiem człowieka rozumnego. Jeśli tłumacz nie zgadza się z poglądami Briana Coxa i Andrew Cohena, powinien był w przypisie poruszyć tę kwestię i wyjaśnić kontrowersję.

Sporo narzekania, prawda? Mimo to wcale nie uważam Wszechświata i Człowieka za pozycję słabą. Nie jest ona pozbawiona błędów (głównie edytorskich popełnionych przez stronę polską) oraz dziwnych połączeń (nieszczęśni Nabatejczycy), może miejscami jest lekko chaotyczna, ale jeśli to pominąć jest książką całkiem niezłą. W przystępny – choć czasem pozbawiony głębi – sposób przedstawia ona główne tematy z zakresu astronomii i astrofizyki, przy okazji odnosząc się również do archeologii. Czyta się ją przyjemnie, a spora ilość ilustracji pozwala łatwiej zrozumieć wywód autorów (choć zadziwia mnie brak diagramu Hertzsprunga-Russella, który wnikliwie opisano!). Jeśli jednak miałbym wybrać między książką a serialem dokumentalnym, zdecydowanie poleciłbym ten drugi. Bez wątpienia dostępnych jest na rynku wiele znacznie ciekawszych pozycji obejmujących tematycznie podobny zakres. Magia Briana Coxa zdecydowanie lepiej sprawdza się na szklanym ekranie.


1 Wspomnę jeszcze tylko o stronie 94, na której widnieje zdanie zaczynające się od “Na pomieszczeniu do gry w squasha znajdującym się…”. Co autor miał na myśli? Konsultacja wersji angielskojęzycznej pozwala rozwikłać tę zagadkę. Autorowi chodziło bowiem o “W pomieszczeniu do gry w squasha…”.

Kategorie wiekowe: ,
Wydawnictwo:
Format: ,
Wartość merytoryczna
Poziom edytorski
Atrakcyjność treści
OVERALL
Brian Cox wraz z Andrew Cohenem napisali list miłosny do ludzkości. A że miłość potrafi być chaotyczna, to i momentami taka właśnie jest książka. Najbardziej jednak przeszkadzają w jej czytaniu dziwne wybory autorów jak opowiadanie o cywilizacji nabatejskiej przy okazji "wynalezienia" rolnictwa i pisma oraz drobne błędy merytoryczne. Ogólne wrażenie psują jeszcze błędy leżące po stronie polskiego wydawcy. Jeśli pominie się to wszystko, jest to pozycja, którą czyta się całkiem nieźle. Na rynku dostępnych jest jednak wiele innych, znacznie ciekawszych.

Author

Z wykształcenia archeolog klasyczny. Z natury miłośnik nauki i literatury popularnonaukowej (szczególnie biologicznej i fizycznej). Z potrzeby człowiek zainteresowany kwestiami edukacji oraz upowszechniania nauki. Współautor raportu "Dydaktyka cyfrowa epoki smartfona. Analiza cyfrowych aspektów dydaktyki gimnazjum i szkoły średniej"

1 comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content